To małe miasteczko, oddalone o 150 km od Warszawy przez ponad pół wieku było matecznikiem rodziny Tarłowskich, później Wołosowiczów i Oberhard.
Tutaj własnie osiedli i żyli Tarłowscy. W Kazimierzu Dolnym, Stanisław Wołosowicz – absolwent Szkoły Rzemiosł Budowlanych poznał Irenę Tarłowską. Ich córka Franciszka 20 lat później poslubiła Aleksandra II Oberhard.
Współczesny Kazimierz Dolny, to legenda dawnych lat, owinięta w kolorowy papier. Zabytkowe kamieniczki przysłonięte sa na codzień parasolami i reklamami piwa. Nowobogackie domy stawiane kosztem wycinanych drzew i rozkopywanych urokliwych pagórków, kupowane za bezcen od państwa i niezagospodarowane budynki, sklepy z plastikowymi pamiątkami, to tandetny obraz serwowany zasapanym turystom po obowiązkowym wejściu na Górę Trzech Krzyży i basztę. A paru miejscowych pijaczków – atrakcja Kazimierza – probujących sprzedać stare gwoździe w cenie telewizora ( jako antyki ) dopełnia całość. Dzisiaj nie znajdziesz tu wieczorem ciszy szumiących drzew, szelestu wody w Wisle, czy majestatu tysiąca lat historii, a jedynie głosna muzykę i pijackie wrzaski rozbawionych turystów.
„Nasz” Kazimierz, to małe miasteczko, które skończyło się w latach 60-ych XX wieku. Rodzina Tarłowskich zamieszkała tam na początku XX wieku i żyła w odległości ok 1 km od rynku. Można tam było dojść na 3 sposoby. Plebanką, Czerniawami, lub wąwązem Małachowskiego koło grobu powstańca z 1963 roku. Piaszczysta droga prowadząca od Czerniaw (dzisiaj jest to ulica Słoneczna) wiła się aż do Wisły ( obok kamieniołomów skąd wydobywano biały kamień, tak charakterystyczny dla kazimierskich budowli ) – skąd mozna było dotrzeć do Janowca drewnianą łódka „na pych”..
Do domu wiodła aleja wiśniowych drzew, w koło rozpościerały sie pola. Typowa wieś, pasące sie krowy, łany zbóż, domy tonące w malwach, wieczorne i poranne mgły – świat jak z namalowanego obrazka.
Dodajmy do tego wieczorne odwiedziny sąsiadów, wspólne wspominki i religine oraz patriotyczne śpiewy, kieliszek wisniowej nalewki na ławeczkach przed domem po pracowitym dniu. Podróżny z Warszawy do Kazimierza mógł dojechać koleją, a później z Puław furmanką ( a z czasem autobusem), lub wybrać drogę wodną statkiem, od warszawskiego portu rzecznego trwało znacznie dłużej, ale za to wysiadał 200 m od rynku.
Nawet blisko centrum, gdzie Tarłowscy posiadali drugi niewielki dom przy ulicy Szkolnej, życie płynęło w rytm strumyka rzeki Grodarz. Dwa, trzy razy w tygodniu wyruszano na targ w Kazimierzu, aby kupić nafte, czy inne produkty. Chleb pieczono raz na 2 – 3 tygodnie w chlebowym piecu w domu, mleko, mięso, warzywa, jaja – wszystko było na miejscu. Wraz z zachodem słońca kończyła się praca, a rozpoczynała ze wschodem, nastepnego dnia.
Ktoś, kto napił się krystalicznej wody z 40-o metrowej studni, skosztował własnego zdrowego chleba z prawdziwym masłem i pomidorem zerwanym z krzaka – nie zapomni nigdy tamtych czasów.
Raz w tygodniu można było udać się do łaźni, niedaleko rynku i wymyć sie do czysta. I chociaż Kazimierz Dolny tamtych lat, przypominał trochę miasteczko opisane przez Sławomira Mrożka w „Ucieczce na południe”, gdzie nuda mieszała się z powolny tempem zycia, wręcz sennym – było w nim coś, czego nie znajdzie sie już dzisiaj: urok, diametralnie różny od intelektualnej wizji w ” Dwóch księżycach” Marii Kuncewiczowej .
Stanisław i Józefa Tarłowscy mieli 8 dzieci ( jedno zmarło w wieku 3 lat): Irenę, Marię, Kunegundę, Klementynę, Adama, Kazimierza i Cypriana. Wybudowane gospodarstwo rolne należało do większych w tamtym okresie i pozwalało na w miare dostatnie zycie, oraz wykształcenie dzieci. przynajmniej w zakresie szkoły powszechnej, co w tamtych czasach i w tamtym miejscu dawało dobry start. Kunegunda złozyła śluby i dołączyła do zakonu. Klementyna była ostatnim gospodarzem. Do połowy lat szesćdziesiatych XX wieku sama prowadziła gospodarstwo. Była najładniejsza, lecz nigdy nie wyszła za mąz.
To był świat jakby wyjęty z głów miłosników zen. Tutaj używało się czasu, a nie marnowało. Przez dziesiatki lat rytm życia wyznaczały pory roku, prace związane z gospodarstwem i świeta religijne. Cały późniejszy blichtr i moda zwiazane z artystami, ludową twórczością były otoczką wcale nie najważniejszą.
Po II Wojnie Światowej, jeszcze przez prawie 20 lat Kazimierz pozostał praktycznie niezmieniony. Do domu Tarłowskich elektryczność dociągnięto w latach 60-ych. Dalej funkcjonowała studnia jako źródło wody i węglowa kuchnia. Telefony były tylko w centrum.
Seanse filmowe w miejscowym kinie, trwały czasami po kilka godzin na skutek przerw w dostawie prądu. Na plażę wczasowiczów dowoziły łódki pchane wiosłem, a sklep z naftą do lamp naftowych przeżywał rozkwit. Nie było wałów przeciwpowodziowych i Kazimierz Dolny był regularnie zalewany aż do rynku. Ale gdy wody ustepowały pojawiał się całkiem inny obraz Wisły, z nową linią brzegowa i wysepkami. I tak, kazdego roku plaża na której wygrzewali się letnicy była w innym miejscu, czasami aż z drugiej strony rzeki. Ale za 5 zl bez problemu można było wylegiwać sie przez cały dzień i mieć pewność, że zabiorą cie spowrotem a ogrodzone i strzeżone kąpielisko dawało rodzicom pewność, że dzieci są bezpieczne. ….
Wszytko to, skończyło sie, bo skończyc sie musiało. Rozwój cywilizacji ma swoje prawa. Przyniósł mieszkańcom wymierne korzyści, ale zabrał to co było w Kazimierzu nad Wisłą najważniejsze: duszę !.
„Powyższy, może troche nostalgiczny opis Kazimierza z dawnych lat, miał na celu jedno: zarysować pewne tło zwiazane z dziedzictwem Tarłowskich ( a w efekcie rodziny Oberhardów ). Zubożała szlachecka rodzina Tarłowskich tam po prostu żyła i pracowała. W zdominowanym przez ubogą ludność żydowską Kazimierzu stworzyli dobrze prosperujące gospodarstwo. To były ciężkie czasy, a praca miała typowy wydźwiek pozytywistyczny.
Pracowali wszyscy, dorosli i dzieci. Ale w efekcie takiego trybu zycia kształowały się cechy charakteru: poczucie obowiązku, wspólnota, sens zasad moralnych, patriotyzm, a także pewna wizja świata których skutki widoczne są w życiorysach min. Ireny czy Franciszki. . I chociaż los poplątał ich życiowe drogi , aż do ostatnich dni swojego życia kochali to małe miasteczko i tamte czasy.”